niedziela, 19 października 2014

Yes yes yes

Radość w domu i głowie ogromna. Po kilku nieudanych próbach i latach frustracji z tym związanych udało mi się zrobić całkiem dobre PIEROGI.
Cóż ja się namęczyłam wcześniej. Bo wszyscy mówią, że na oko. A mi na oko proszę Państwa nie wychodzi. Tzn później może mi będzie wychodzić, ale żeby załapać idee czy raczej konsystencję, to ja potrzebuję proporcji i to dokładnych.
Podobnie się sprawa miała z naleśnikami w moim wykonaniu. Nie szło i już. I pewnego dnia moja siostra sprezentowała mi przepis. Teraz sama robię ciasto "na oko" ale musiałam się tej konsystencji z przepisu nauczyć.
No więc pierogi. Przepis przyszedł nieoczekiwanie od cioci mojego męża. Dzisiaj była próba generalna. Efekt przerósł moje oczekiwania. Elastyczne, fajne ciasto. Nic się nie rozkleiło, nic nie wypłynęło.


CIASTO NA PIEROGI CIOCI LILI

1 kg mąki
1 litr wrzątku
1 łyżeczka soli
2 łyżki oliwy
2 żółtka

Mąkę zalewamy wrzątkiem, dodajemy sól i oliwę, odstawiamy do ostygnięcia. Dodajemy żółtko i wyrabiamy cisto. Rozwałkowujemy partiami i lepimy pierogi. Przygotowane trzymamy pod ściereczką aby nie wyschły. Pierogi wrzucamy na wrzącą, osoloną wodę. Gotujemy 3-6 minut od wypłynięcia.




Żeby nie było tak idealnie, to była też przygoda. Jako, że posiadałam przepis na ciasto idealne (naprawdę głęboko w to wierzyłam), a chciałam, aby poszło gładko i szybko, nabyłam też pierożnicę. Taki kawałek plastiku na który miałam rozwałkować placek, nałożyć farsz, przykryć drugim i właściwie gotowe. A u mnie właściwie do kosza. Nie wiem czy dałam za dużo farszu, czy coś zrobiłam nie tak, ale mi pierogi zaczęły pękać i nie chciały się odklejać.... Kolejna partia przygotowana metodą tradycyjną czyli szklanką, a ostatnia... kokilką. I tej metody będę się trzymać następnym razem. Pierogi wychodzą większe, a komfort pracy nieporównywalny.
W związku z tymi wszystkimi przygodami nie piszę ile sztuk wyszło, bo było by to nieobiektywne. 


1 komentarz: